29 stycznia 2014

Pan Posłuszny i życie blokowe

           Pan Posłuszny znał dobrze miejsce na parterze, na wprost windy. To tam mieszkańcy bloku zostawiali resztki chleba dla potrzebujących (a może dla konia). Drugim takim miejscem był śmietnik (dokładniej zawieszenie siatki na kontenerze) ale to chyba kłóciło się z nakazem moralnym, że chleba wyrzucać nie należy. Parter w bloku był miejscem bezpieczniejszym i neutralnym, raz tylko sprofanowanym przez nieczystości. Pewnego razu jednak Pan Posłuszny zauważył, że zamiast zwyczajowych pozostałości, znalazły się tam zupełnie inne przedmioty. Leżało tam kilka książek – Stary i Nowy Testament (wersje w małym formacie), książeczka do nabożeństwa oraz … kodeks drogowy. Znalezisko wzbudziło rozterki w jego umyśle. Czyżby ktoś uznał, że zamiast strawy dla ciała bardziej potrzebna ludziom będzie teraz strawa duchowa? Ten ktoś zwracał także dyskretnie uwagę, że warto poprawić swoją znajomość zasad ruchu drogowego, aby uniknąć wypadku. Ten ruch, przy okazji ostatniego bicia piany w mediach w sprawie pijanych idiotów rozbijających się po drogach, urastał do rangi głosu niezadowolenia i nawoływał do opamiętania. Z drugiej jednak strony, może to odkrycie świadczy o postępującej sekularyzacji życia w Polsce. Zeświecczenie zdobywało kolejne obszary nawet na terytorium czerwonego z natury Zagłębia. Temu komuś zabrakło jednak odwagi, aby zerwać z religią w sposób wyraźny i jednoznaczny, gdyż wolał podrzucić nieszczęsne wydawnictwa chyłkiem koło windy, aby nikt z okien bloku nie zauważył jego ostentacyjnego zerwania z Kościołem. Ten ktoś uznał także, że jest na tyle wyśmienitym kierowcą, że nie potrzebuje już kodeksu drogowego. Plwa na kodeksy – jak Książę Bogusław z „Potopu” plwał na ichnie „testamenta” i plwa na zasady moralne. Panu Posłusznemu przypomniał się wtedy husarz Lucuś z opowiadania Mrożka, który walczył z systemem pisząc groźne hasła w ubikacji dworcowej.
Tymczasem Pan Posłuszny wyniósł kilka zgniecionych plastikowych butelek do specjalnego kontenera. Pomimo próśb administracji zamieszczonych na windzie i na samym kontenerze, większość mieszkańców nie uważała za potrzebne i stosowne, aby butelki zgniatać. Być może czuli podświadomie, że będą tym samym podobni do zbieraczy puszek a może uważali, że nie warto się dodatkowo przemęczać. A może do umysłów wyćwiczonych w PRL-u nie mogło w żaden sposób trafić, że taka działalność podwyższa koszty wywozu śmieci. Pan Posłuszny zadumał się chwilkę nad losem Polaka, który w codziennych kontaktach międzyludzkich mówił, że brakuje mu „pieniędzy”. Przed kamerą lub mikrofonem te same „pieniądze” stawały się śmiesznymi „pieniążkami”, tak jakby miały wartość żetonów z Monopoly. Te właśnie pieniążki czy pieniądze przeciekały im przez palce, gdy zdziwieni dostawali rachunek za wywóz nieczystości. A książki koło windy zniknęły już na drugi dzień. Wciąż jest tak wielu potrzebujących słów otuchy i pociechy.

8 stycznia 2014

Niebezpieczne związki - recenzja "Don Jona"

       Don Jon wprost kojarzy się Don Juanem. Tylko w tym filmie jest to Don Juan naszych czasów – bezpośredni, spakowany, nażelowany i traktujący relacje międzyludzkie wielce powierzchownie. Debiutujący reżysersko i scenariuszowo Joseph Gordon – Levitt stara się podołać zadaniu, które sam sobie narzucił i udaje mu się to tylko częściowo. Don Jon jest dużo lżejszą i bardzo luźną wariacją na tematy podjęte we „Wstydzie” McQueena. Film, który w zamierzeniu pod warstwą lekkości miał ukrywać poważniejsze zagadnienia, sprawdza się do chwili, gdy Gordon – Levitt nie zechciał wyciągnąć wniosków.     

Źródło: http://www.connectsavannah.com
    Reżyser, scenarzysta i aktor w jednej osobie opowiada tutaj o chłopaku, który ma dwa ulubione zajęcia: ocenianie z kolegami dziewczyn na dyskotece a następnie „wyrywanie” tych z notą powyżej osiem; zaspokajanie swoich niespełnionych fantazji i pożądania poprzez oglądanie porno w Internecie. Do tego jeszcze można dołączyć kłótnie z amerykańskim ojcem przy amerykańskim obiedzie z amerykańską matką przy amerykańskiej telewizji u boku. Całość zamyka klamra w postaci regularnych wycieczek do kościoła, spowiedzi z przygodnego seksu z kobietą i komputerem, pokuty zaleconej przez zblazowanego księdza. Kołowrotek zdarzeń zwalnia, gdy protagonista poznaje Barbarę (Scarlett Johansson), której przydziela oczywiście „dyszkę” i tutaj zaczynają się jego kłopoty. Na kimś zaczyna mu zależeć (może też dlatego, że Basieńka z początku odrzuca jego amory). I tak nasz birbant, utracjusz i lowelas staje przed niezwykle trudną misją do realizacji – budową związku. Zadanie okaże się tym trudniejsze, że zarówno on, jak i jego wystrzałowa wybranka nie są pozbawieni wad a proces „docierania” okaże się nad wyraz trudny dla obojga.
            Bohater przechodzi stopniową przemianę, która w punkcie kulminacyjnym wydaje się niemal tak samo naciągana, jak przemiana Andrzeja Chyry w „Komorniku” – z kolan powstaje nowy człowiek. Niemniej, pojawia się tym filmie wiele prawdy. Jon słusznie konstatuje, że „porno jest lepsze niż real” i przekonuje się, że jak trudno stworzyć relację opartą na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. W czasach, gdy wiele rzeczy jest szybkie i lekkostrawne, cierpliwość, konsekwencja i tolerancja są na wagę złota. Jon jest daleki od ideału partnera i kochanka, podobnie jak jego blond wybranka. Jemu jednak udaje się przejść na poziom wyżej dzięki kontaktom ze starszą, doświadczoną kobietą (Julianne Moore). To jest właśnie moment, gdy film (dotąd lekki, szybki i czasem zabawny) uderza w zbyt mocny ton. To uderzenia zagłusza wydźwięk filmu, bo zwyczajnie dotyczy spraw bardziej skomplikowanych i wysoce niejednoznacznych. To takie nagłe przejście na skróty w sytuacji, gdy potrzeba jeszcze przejść pewien dystans, aby widz także nabrał dystansu i uwierzył w całą historię. Mogło być lepiej ale nie jest źle, jak na debiut to jest wręcz dobrze.